Jest od dawna kwestią sporną, czy młodzież ma bezpośrednie prawo do własnego spełnienia i samorealizacji, czy też młodość jest przygotowaniem do dojrzałości i dorosłości, a więc pełni w życiu tylko funkcję pomostu. Faktem jest, że człowiek w okresie młodości łatwiej przyswaja wiedzę i jest podatniejszy na wpływy. W dzieciństwie i młodości musi ukształtować w sobie wiele cech osobowości oraz umiejętności potrzebnych w dorosłym życiu, inaczej przyswajać je będzie z trudem lub też wcale. Proces ten – jak w ogóle życie – jest nieodwracalny. Z tego wynika, że zgodnie ze starym porzekadłem, młodzieniec jest ojcem człowieka dorosłego. Dorosły zależny jest od swojej młodości. Wszystko, co się wówczas przydarza, wpływa na niego i określa go. Dopiero w następnym pokoleniu młodość znów zależy od dorosłego, którego wpływ jednak maleje. Zależność ta jednak nie może być odwrócona – działają tu prawidłowości biologiczne i psychologiczne. Dlatego młodość musi być koniecznie okresem przygotowania do dorosłości i rozumiana nie tylko jako sama dla siebie, ale także ze względu na przyszłość rozwijającego się człowieka i społeczeństwa. Nie można zatem usprawiedliwiać wynikającego z krótkowzrocznej tęsknoty za szczęściem zaniedbywania konieczności nauki i świadczenia na rzecz własnego życia i społeczeństwa, za które ponosi się współodpowiedzialność równą odpowiedzialności za siebie. Zasada świadczenia jest wprawdzie niepopularna od pewnego czasu i można spierać się o to, czy wszystko, czego domaga się społeczeństwo, ma sens. To, że człowiek musi się uczyć i świadczyć, nie może jednak ulegać wątpliwości, nawet jeśli treści i cele nauki oraz świadczeń ulegają zmianie. Chyba że chciałoby się znieść całą ludzką kulturę i cofnąć się w stan rajskiego barbarzyństwa. Nawet gdyby to jednak stanowiło cel, obecny stan nauki, techniki i rozwoju cywilizacyjnego czyni taki powrót absolutnie niemożliwym, pod groźbą straszliwych katastrof.