Oddać małe dzieci

Kiedy rozmawiam ze studentkami, które w czasie studiów powychodziły za mąż, urodziły dzieci i oddały je do dziadków, niepokoję się bardzo. Boję się, że one nie zauważą. To znaczy, kiedy po studiach wezmą dziecko do siebie, zauważą, że babcia je rozpieściła [a może ono po prostu będzie tęsknić do tego, kogo pokochało pierwszą miłością?]. Zauważą na pewno ceny rajstopek i sweterków, bo tego przy pierwszej pensji trudno nie spostrzec, i zauważą wiele trudności wychowawczych, których może jeszcze nawet nie przeczuwają. Ale najważniejszego nie zobaczą. I to jest takie smutne. Bywa, że ojciec odkłada zajęcie się dzieckiem do czasu, gdy ono podrośnie na tyle, żeby można z nim porozmawiać, wziąć na mecz i do kina. Uważa, że trudno, żeby zajmował się czymś delikatnym, mokrym i wrzaskliwym. I najczęściej gdy już chce z dzieckiem porozmawiać, nie może z nim nawiązać kontaktu. Coś przepadło. A co robić, żeby nie przegapić swojego szczęścia? Po prostu trzeba mieć dla dziecka czas, żeby z nim być, żeby się dać pokochać. Mówię: po prostu, choć jest to oczywiście niełatwe. Wszyscy jesteśmy zajęci, zabiegani, zapracowani. Główną sprawą jest tu jednak hierarchia wartości. Liczba sukcesów w pracy i liczba zakupionych przedmiotów nie równoważy tego szczęścia. Po prostu trzeba ze sobą być. Świetnie to wiedzą zakochani, którzy «są wśród nas» i «szczęścia się możemy uczyć właśnie od nich» – chodzą ze sobą. Niestety, po ślubie przestają chodzić ze sobą, biegają każde za swoimi interesami, wpadają w pośpiechu do domu, a kiedy urodzi się dziecko, biegają jeszcze szybciej. A tymczasem trzeba się czasem zatrzymać, popatrzeć na siebie, ale jeszcze ciekawiej, bo z dzieckiem poszerzającym świat. Może troszkę mniej działać i produkować, a więcej patrzeć, słuchać, być ze sobą.