Można go nie zauważyć, bo kłopotów z dzieckiem jest rzeczywiście więcej niż z wejściem na górę. Kłopotów jest dużo i warunki zewnętrzne rzeczywiście są często niesprzyjające. To one przysłaniają nam dziecko, tak jak temu, kto nie umie patrzeć na widoki, ciężki plecak przysłania świat. Zaczyna się to od początku – od porodu. W naszych klinikach panuje atmosfera pośrednia między halą produkcyjną a poczekalnią dworcową i nikogo nie obchodzi to, że wśród hałasu i bieganiny odbywa się jakieś misterium. I bardzo często, nie przygotowane, rodzące po raz pierwszy dziewczyny, wśród towarzyszących przykrości, przegapiają to wielkie i piękne przeżycie. Mąż tymczasem biega, kupuje butelki i smoczki, wstępuje gdzieś z kolegą dla uczczenia wydarzenia, i też może przeoczyć to, co najważniejsze. A potem zaczynają się kłopoty, bo nie można dostać tego, czego się szuka, i nie ma pieniędzy na to, co można dostać. Bardzo łatwo jest przeoczyć swoje szczęście, jeśli się zrywa o szóstej rano, odnosi gdzieś dziecko, po pracy porywa się je z powrotem do domu, kładzie spać, żeby rano znowu odnieść. Jeśli się lekkomyślnie odda swoje szczęście innym: pielęgniarkom, babciom, ciociom, gosposiom, może kto inny zostanie obdarzony pierwszym uśmiechem, może kto inny usłyszy pierwsze słowo, nie my. A jeśli dziadkowie wezmą dziecko na wychowanie, to może trochę żal, że dziecko woli babcię od mamy, ale nawet nie tak bardzo żal, skoro się już życie ułożyło inaczej, nadal po kawalersku i nawet się nie wie, co się straciło.