W Konstytucji Soborowej znakiem miłości małżeńskiej nazwano współżycie seksualne, ale nie wszyscy uważają to za słuszne. Jedni mówią, że to za dużo powiedziane. Rzeczywiście, często współżycie odbywa się w taki sposób, że trudno je określić jako znak miłości. Inni uważają, że to za mało – znak wskazuje na coś poza sobą, a seksualność ludzka sama w sobie jest wartością. Znak istotnie jest czymś, co wskazuje na jakąś rzeczywistość za nim ukrytą, a jeśli jest symbolem uniwersalnym [nie tylko umownym, jak jakiś emblemat], wskazuje na tę rzeczywistość przez swoje do niej podobieństwo. Współżycie seksualne nie stanowi całej miłości, ale może być jej częścią, jest do niej podobne. Takie traktowanie nie zubaża go, ale przeciwnie – rozszerza na całą osobowość człowieka. Choć więc nie każdy akt seksualny jest znakiem miłości, można się starać, żeby nim był, a im bardziej takim się staje, tym więcej daje małżonkom zadowolenia i radości. Wymieniając elementy miłości małżeńskiej nie mówiłam o współżyciu seksualnym nie przez zapomnienie ani lekceważenie tej sprawy, lecz dlatego, że nie jest ono osobnym elementem, ale znakiem: bliskości, wyłączności, współodczuwania i obdarzania. Im bardziej do wszystkich tych elementów jest podobne, tym więcej radości daje małżonkom i tym bardziej wzmacnia ich wspólnotę. Brak tego podobieństwa powoduje rozczarowania i staje się dla wspólnoty poważnym zagrożeniem. Współobecność zakłada bliskość małżonków w sferze seksualnej, ale nie tylko w niej, i właśnie ta szerokość rozumienia bliskości jest ważna. Sytuacja przeciwna jest odbierana jako obraźliwa, zwłaszcza przez kobiety. Jeżeli na przykład mąż nie interesuje się żoną w ciągu dnia, nie pyta jej przeżycia, nie rozmawia i nie pomaga w zajęciach, a nagle ujawnia zainteresowanie wieczorem, budzi zwykle niechęć.